Produkcja to w tym sensie "zaginiona", bo niegdyś debiutująca na Wii U, czyli konsoli Nintendo, która nie podbiła rynku - a wreszcie trafiła na urządzenie, które mają w rękach dziesiątki milionów graczy. I wielu z nich czekało i marzyło, że to się stanie. Do tego z rozgrywki wyeliminowano drobne i mniej drobne bolączki. Przykładowo, twórcy przeorganizowali menu, zmienili działanie kilku mechanizmów (dajmy na to punkty doświadczenia zdobywane są przez wszystkie postaci, nie tylko te w drużynie, czyli mamy dużo mniej "farmienia") - i w efekcie owe "Definitive Edition", zdaniem graczy bawiących się także pierwszą wersją jest prawdziwie dopieszczoną produkcją. Technicznie też jest lepiej, mimo tendencji do doczytywania się niektórych obiektów "w locie", to grafika jest ładniejsza i miejsce akcji, planeta Mira, zwłaszcza w wersji przenośnej, na małym ekranie, robi momentami piorunujące wrażenie.
Co więcej, twórcy tu odpowiedzieli także na wiele dręczących graczy pytań dotyczących finału tej opowieści, przygotowali rozbudowane, nowe zakończenie historii opowiedzianej w Xenoblade Chronicles X. Chociaż, skoro już jesteśmy przy ocenie tej fabuły, to nie jest tajemnicą, że w porównaniu do wspomnianej na początku trylogii, nie jest ona aż tak rozbudowana i angażująca. Przy czym, porównujemy tu do trzech doprawdy wyjątkowych jRPG - więc to też nie jest tak, że X ma jakieś istotne braki w narracyjnej materii. Opowieść o wygnanej z rodzinnej Ziemi ludzkości, atakowanej przez obce rasy i walczącej na krawędzi o przetrwanie gatunku - ta fabuła może się spodobać. Ale nie jest tak ważna, jak było w innych częściach serii. Może także dlatego, że kierujemy - sobą - niemym bohaterem a nie, jak w przypadku trylogii, konkretnymi postaciami z ich charakterem i osobowością.
W Xenoblade Chronicles X: Definitive Edition ogromnie ważna jest sama rozgrywka, eksplorowanie planety Mira, na której rozbił się statek kosmiczny wiozący niedobitki ludzkości. Po to się kupuje tę grę, żeby spędzić grubo ponad 100 godzin na odkrywaniu jej sekretów, przedzieraniu się przez zastępy coraz silniejszych wrogów, żeby zatracić się w farmieniu punktów doświadczenia i przeklikiwaniu się przez rozbudowane menu dotyczące rozwoju naszej postaci i czeredki pomagierów w dziele ochrony ludzkości. I wiedząc, jak wyglądało to w pierwszej wersji - tym bardziej należy docenić przebudowane menu czy wygładzoną część mechanik RPG tej produkcji.
Co ciekawe, jest wielu graczy, którzy dla lepszego klimatu w jRPG koniecznie włączają japoński dubbing - a tutaj można to sobie odpuścić, i nawet będzie to zgodne z owym "klimatem". Skoro bowiem miasto, które ludzie utworzyli na Mirze, nazywa się New Los Angeles - to angielski jest tu jak najbardziej uzasadniony. Ot, taki niuans, ale dla niektórych całkiem znaczący. Co też może zachęcić graczy niekoniecznie gustujących w "wielkich, mangowych oczach". Sznyt anime co prawa tu jest wyraźny, ale - kierując te słowa do nieprzekonanych - w Xenoblade Chronicles X: Definitive Edition dostajecie grę, która wychodzi poza "niszę jRPG", oferując zarówno z rozmachem wykreowany świat, jak i "nie aż tak mangową" historię.
O walce można by pisać bardzo długo, a nie mamy na to miejsca teraz. Bardzo często walczyć będziecie. Środowisko planety Mira nie jest zbytnio przyjazne i w każdej lokacji zobaczycie wrogów, których poziom jest taki, że są w stanie jednym ciosem wdeptać drużynę w ziemię. Więc, "farmienie" punktów, żeby rozwijać nasze postaci jest jednym z doświadczeń tej produkcji (czy, właściwie właściwie każdego RPG, nieważne, japońskiego czy nie). A że można ćwiczyć i ulepszać różne klasy bohatera, odpalać różne "umiejki" i ciosy z długiej listy do wyboru, "kombować" je w ciekawe sekwencje, żeby zadawać więcej obrażeń - roboty będzie co niemiara. Bestiariusz także robi wrażenie, nie wszystkie stworzenia nas od razu atakują, a trafią się wśród nich przeogromne bestie, które dostojnie przemierzają pustkowia. Ma się wrażenie, że ten świat żyje, to bardzo fajna cecha wszystkich gier spod szyldu Xenoblade Chronicles. A że w "X" planeta Mira w pewnym sensie jest bohaterką tej powieści, to nastawcie się, że radosne hasanie i "nawalanka" z tamtejszą fauną wypełni Wam dziesiątki godzin spędzonych z grą. I będziecie chcieli to robić, naprawdę.
Znakomita to produkcja, która potrafi wciągnąć w rozgrywkę na długie godziny - "zarwanie nocki" przy tym tytule jest doprawdy aż za łatwe! Xenoblade Chronicles X: Definitive Edition z przytupem kończy historię konsoli Nintendo Switch (a na Switch 2 pewnie też będzie można w to grać). Polecamy wersję przenośną - choć literki w menu są ciut małe - tu planeta Mira zrobi największe wrażenie. Setki godzin zabawy macie zapewnione, do ideału zabrakło niewiele, może nieco bardziej angażującej historii i postaci. Ale przecież i tak nie jest źle, a sama rozgrywka wynagrodzi wszystko, o ile dacie się wciągnąć. Warto. Ocena: 9/10