Bo Forever Skies jest właśnie takim survivalem. Zbieranie surowców, pilnowanie swojego stanu zdrowia, dbanie o sterowiec, którym się poruszamy - bo właśnie ten jest piekielnie ważny. W grze ta warstwa morderczego powietrza (która, na marginesie, zainspirowana była… krakowskim smogiem) sięga tak wysoko, że jedyne miejsca, na które możemy liczyć, to dachy drapaczy chmur i inne wysoko położone powierzchnie. Latamy z miejsca na miejsce, zbieramy co się da, odlatujemy na kolejne. W międzyczasie pamiętając, że śmierć jest nam nie za bardzo na rękę.
W ramach naszego skakania po dachach i wieżach oczywiście odkrywany nowe przedmioty, schematy do craftingu i rozbudowujemy nasz sterowiec. Nasze nowe odkrycia pomogą nam w skuteczniejszym zdobywaniu surowców, utrzymaniu się przy życiu czy przemieszczaniu się po świecie. Pętla zadaniowa w Forever Skies jest dosyć przyjemna, zwłaszcza po przebyciu pierwszych lokacji i rozeznaniu się w tym futurystyczno-apokaliptycznym uniwersum.
Problemem jest jednak design, który sprawia, że po którymś lądowaniu stwierdzamy u siebie deja vu. Rozumiem, że to post-apo, rozumiem, że skażenie, ale wszystko tutaj wygląda podobnie. Trochę różnorodności by się przydało nawet na wybitej w pień planecie.
Co nie zmienia faktu, że gra się bardzo przyjemnie. Forever Skies każe nam myśleć nad tym, w którą stronę posuniemy się w eksploracji czy rozbudowie, ale nie wypruje nas ze wszystkich sił w trakcie rozgrywki. Jeżeli ktoś szuka fajnego survivala i jest w stanie wybaczyć stylistykę, która jest bardzo podobna w całej grze, to będzie bawił się świetnie, nawigując przez smog i zbierając części. Ocena - 7,5 na 10.